Każdego roku, w rocznicę bitwy odwiedza Lenino delegacja polskich kombatantów. W jej składzie znajdujemy przede wszystkim byłych zołnierzy I Dywizji Wojska Polskiego im Tadeusza Kościuszki, ich rodziny i bliskich oraz tych którym przyszło „wyzwalad” polskie ziemie od wschodu. Mówiąc inaczej głównie mieszkańców kresów RP, z nastaniem władzy radzieckiej wywiezionych do łagrów, tych którzy po prostu nie zdążyli do armii Andersa. W roku 1943 odnaleźli swoją szansę. Wprawdzie głównie pod komendą sowieckich oficerów, ale mogli założyd polski mundur i wyruszyć w stronę Ojczyzny. Po drodze było Lenino. Taką właśnie nazwę otrzymała w latach trzydziestych stara wieś Aleksandrowo. I o tę i sąsiadujące wsie toczyła się w dniach 12 i 13 października 1943 roku jedna z najtragiczniejszych polskich bitew.
Nie miała żadnego znaczenia strategicznego, ani nawet taktycznego. Nie zmieniała losów wojny jak ta pod Monte Cassino, nie przynosiła wyzwolenia spod okupacji jak ta w Bolonii. Polskim żołnierzom nie przyszli ze spodziewaną pomocą ich sowieccy sąsiedzi. Czołgi grzęzły w błocie, brakowało amunicji . Niedostatecznie wyszkolonych ludzi rozkaz Stalina rzucił do walki ze względów politycznych. Wódz chciał się przekonad, czy Polacy będą walczyć. Potrzebny był mu symbol wspólnych zmagań z „germańskiemi zachwatczcikami”. Nie liczyły się straty. I Lenino wbrew prawdzie stało się na dziesiątki lat symbolem nie dramatu - a zwycięstwa.
Każdego roku Polacy składają wieńce na polu bitwy. Zginęło ich tu ponad 500. Jest pomnik, mauzoleum – ale nie ma cmentarza. Jeden niewielki krzyż i tablica z nieporadną polszczyzną, że tu oto pochowano na nowo nieznanych polskich żołnierzy. Chociaż znamy ich nazwiska i czcimy jak bohaterów. W tegorocznej ponad 120 osobowej polskiej delegacji jest trzech uczestników tych zmagań. Przed rokiem było ich sześciu. Pokolenie odchodzi. Są przybyli z Polski harcerze, są szpalery młodzieży z pobliskich szkół, a wśród nich powiewająca narodowymi chorągiewkami mlodzież z mohylewskiej, polskiej szkoły nr 2. Katolicki ksiądz Sapieha z mohylewskiej parafii odprawia pod pomnikiem z sierpem i młotem mszę świetą w naszym języku. Są miejscowe władze i naprawdę liczne rzesze mieszkańców. Dla nich ten dzień jest naprawdę świętem pamięci i braterstwa. Wcześniej, jeszcze na dworcu wysiadających z pociągu Polaków wita orkiestra dęta . Gdy nadchodzi prawie zapomniana w kraju fraza: „Wczoraj łach, mundur dziś, ściśnij pas – pora iść” wielu z przybyłych ma łzy w oczach. Ceremonię powitania uświetniają dziewczęta w ludowych strojach, z tacami z chlebem i pięknym białoruskim pozdrowieniem. Ale później, aż do końca panuje już wyłącznie język rosyjski.
Uroczystość pod mauzoleum bitwy. Cztery flagi: Związku Sowieckiego z sierpem i młotem.. Polska, Rosyjska i Białoruska. Orkiestra gra cztery hymny. Zarówno ten historyczny –ZSSR jak i współczesny rosyjski brzmią tak samo. Salwa honorowa. Przemówienia. Jest jeszcze koncert w miejscowym domu kultury. Przede wszystkim wspomnieniowy. Młodzi ludzie w mundurach sowieckiej armii przypominają wojenne melodie.Jest Katiusza, przyfrontowy las, na pozycji diewuszka. Sąsiedzi nucą półgłosem. – Pamiętacie? - Panie , toż to nasza młodość się przypomina!
I tutaj rozmijają się nasze odczucia. Dla nas akowców te - choć urokliwe i melodyjne pieśni kojarzą się z okupantem, dla żołnierzy I Armii – którzy wszak także doświadczyli niegodziwości systemu – pozostają przede wszystkim symbolem żołnierskiego braterstwa.
W czasie zaledwie jednodniowego pobytu na Białorusi doświadczyliśmy wielu dowodów sympatii. Zobaczyliśmy kraj uporządkowany, czyste ulice i domy, skromnie ubranych, ale jakże nam życzliwych ludzi. I narastające różnice obyczajowe, mentalne.
Zatrzymany czas.
Pamięć Lenino nie dzieli, a łączy z najbliższym sąsiadem. Tak bliskim, a tak dalekim zarazem.
Tadeusz Filipkowski 16.X. 2011